26 listopada

Recenzja: Czasami kłamię - Alice Feeney

Recenzja: Czasami kłamię - Alice Feeney

Dobry thriller, to dla mnie przede wszystkim zaskakujące zwroty akcji i napięcie towarzyszące nam przez całą lekturę. „Czasami kłamię” - debiutancka powieść Alice Feeney spełnia te kryteria idealnie. Sięgając po tę książkę niejednokrotnie otworzycie usta ze zdziwienia, jak bardzo pokręcona jest historia dwóch sióstr: Amber i Claire.

Amber jest w śpiączce. Utraciła zupełną kontrolę nad własnym ciałem, a jednak jej umysł pracuje na najwyższych obrotach. Rozdział po rozdziale, bohaterka odkrywa przed sobą samą i przed czytelnikiem dni poprzedzające wypadek samochodowy, któremu uległa w święta Bożego Narodzenia. Historię te przeplatają migawki teraźniejszości, przy szpitalnym łóżku czuwają mąż i siostra, pacjentkę odwiedza również tajemniczy mężczyzna, którego podświadomie boi się Amber. Właściwą fabułę przeplatają zapiski z pamiętnika 10 letniej dziewczynki ukazując genezę zdarzeń, do których dochodzi tu i teraz. Już samo to wydaje się nieco poplątane, czyż nie? A teraz dołóżmy do tego fakt, że Amber czasami kłamie. Co jest prawdą, a co nie? Komu wierzyć i czyją stronę wybrać? A przede wszystkim.. o co w tym wszystkim chodzi? To skomplikowane, ale dopiero czytając tę książkę odkryjecie jak bardzo.

Na uwagę zasługuje przede wszystkim pomysł przyjęcia pierwszoosobowej narracji osoby, która niemal całkowicie odcięta jest od zewnętrznego świata. Nie może otworzyć oczu, nie panuje nad swoją fizjologią, przy życiu podtrzymują ją maszyny, ale jest tutaj z nami. Ona słyszy, ale nie jest w stanie nawiązać kontaktu ze światem zewnętrznym. A więc tylko leży, myśli i czuje. To zaskakujący pomysł, ale moim zdaniem bardzo udany. Szokującym doznaniem było również odkrywanie szczegółów relacji pomiędzy siostrami. Autorka mistrzowsko zbudowała historię Amber i Claire. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że trochę rozumiem o co w tej relacji chodzi, okazywało się, że to szalona gra. A przecież Amber czasami kłamie…

Akcja w „Czasami kłamię” toczy się błyskawicznie, właściwie każdy rozdział przedstawia nam jakiś nowy ważny element układanki. To bardzo zawiła i nieprzewidywalna układanka. Na pewno czytając książki tego typu, podobnie jak ja, próbujecie przewidzieć zakończenie, przechytrzyć autora, aby móc z dumą (i rozczarowaniem) oznajmić, że przejrzeliście go na wylot. W tym przypadku historia jest tak pokręcona i szokująca, że po prostu nie da się przewidzieć jak potoczy się akcja. Nawet jeśli będzie Wam się wydawało, że wiecie, do czego to wszystko zmierza, na koniec i tak szczęka uderzy wam o podłogę, gdy poznacie finał. To jedna z najbardziej pokręconych i zaskakujących książek, jakie czytałam w ostatnim czasie.


Przyznaję, że pojawiały się momenty, w których dochodziłam do wniosku, że autorka przesadziła, że to, do czego dochodzi w tej historii to już za daleki odlot. Chociaż z drugiej strony, te wszystkie zdarzenia składają się na historię, która na długo zapada w pamięć. Bo choć już na początku wiemy, że książka ta skrywa pewne tajemnice, to nie sposób przewidzieć, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Ja polecam gorąco tę lekturę. Fakt, że akcja toczy się w okolicach Bożego Narodzenia sprawia, że jest to idealny czas na jej lekturę! 

19 listopada

Recenzje: Większość bezwzględna - Remigiusz Mróz

Recenzje: Większość bezwzględna - Remigiusz Mróz

W kręgach władzy w końcu mogę nazywać moją ulubioną serią Remigiusza Mroza! A jest to możliwe z dwóch powodów: po pierwsze, nareszcie doczekałam się premiery Większości bezwzględnej – drugiego tomu z serii, który sprawia, że Wotum nieufności nie jest już niezależną powieścią. Po drugie, jestem po jej lekturze i… och, co to było!?! Akcja w drugim tomie nie zwalnia, wręcz przeciwnie, dzieje się o wiele więcej, a Remigiusz zdecydował się na kilka bardzo odważnych rozwiązań.

Nie będę zdradzać zbyt wielu tajników fabuły, bo książka ta jest kontynuacją wydarzeń z Wotum nieufności (uwaga, jeśli nie czytaliście jeszcze pierwszej części, nie czytajcie opisu wydawniczego, bo jest tam mega spoiler – dla mnie nie do wybaczenia). Akcja zaczyna się miesiąc po finale pierwszego tomu. W kręgach władzy trwa kryzys, afera goni aferę, a niedługo w Polsce ma odbyć się międzynarodowy szczyt. Pojawią się doniesienia o rzekomym zagrożeniu terrorystycznym, w sejmie panuje zamęt, powstają układy i układziki, politycy sięgają po różnego rodzaju manipulacje i pakty, aby tylko osiągnąć swoje cele. A wszystko to osadzone jest w realiach naszego polskiego systemu prawnego. Ja jestem zachwycona!

Już przy Wotum nieufności wspominałam, jak fascynujący świat polskiej polityki wykreował autor. W Większości bezwzględnej ten świat wciąż jest tak samo interesujący, wciąż cechuje się dużym realizmem (w końcu po polskich politykach można się spodziewać wszystkiego!). Po lekturze drugiego tomu, muszę stwierdzić, że choć stworzona przez Remigiusza seria zalicza się do gatunku political fiction, nie sposób nie dostrzegać inspiracji z prawdziwej sceny politycznej. Już w pierwszym tomie widziałam pewne podobieństwo Hauera do jednego z polityków (w którym się utwierdzam), w tej części pojawia się Zwornicki, którego też trudno nie powiązać z jednym z obecnych posłów. Doceniam również wszystkie postacie stworzone przez Remigiusza na potrzeby serii, a także fakt, iż autor nie pozwala nam się nudzić wprowadzając nowe osoby, które wpływają na rozwój akcji razem z poznaną w pierwszym tomie grupą.

W drugim tomie dostrzegam dodatkowo wartość edukacyjną. O ile na przykład w serii z Chyłką, Remigiusz pozwala sobie na sporo odstępstw od przepisów polskiego prawa, o tyle w przypadku Większości bezwzględnej odnoszę (mam nadzieję słuszne) wrażenie, że poruszamy się w meandrach prawdziwego prawa. Lektura pozwala zagłębić się w zawiłości polskiej konstytucji, dopatrzyć się jej słabości i wielości możliwości interpretacyjnych. Gdybym była na studiach, książka ta z pewnością pozwoliłaby mi lepiej przyswoić wiedzę z prawa konstytucyjnego ;-) Ale nie obawiajcie się! To, że jest wiele odniesień do naszej Konstytucji wcale nie jest nudne! Wręcz przeciwnie, nadaje powieści jeszcze większego realizmu.

Nie sposób również nie wspomnieć o zakończeniu. Remigiusz Mróz przyzwyczaił nas już do zaskakujących finałów, ale tym razem zdecydował się na coś, czego nawet po nim się nie spodziewałam. Wciąż jestem w szoku. Jestem ciekawa, w jaki sposób autor dalej pokieruje akcją w tej alternatywnej polskiej rzeczywistości politycznej. Ma teraz duże pole do popisu. Choć przy wydarzeniach, które się tam dzieją jakoś łatwiej jest spoglądać na niewinne igraszki naszych prawdziwych polityków.


PS. Nie jestem aktualnie pewna, czy bardziej nie mogę się doczekać kolejnego tomu, czy serialu jaki powstaje na podstawie serii! Chyba jednak z większym utęsknieniem czekam na Władzę absolutną...

07 listopada

Recenzja: Komisarz - Paulina Świst

Recenzja: Komisarz - Paulina Świst


Tajemnicza Paulina Świst powraca z nową książką! Nie tak dawno głośno było o „Prokuratorze”, debiutanckiej powieści autorki, w której wkroczyliśmy w świat śląskiego półświatka. Gorący romans Kingi i Zimnego zaostrzył apetyt na więcej. I oto jest ona, kontynuacja zatytułowana „Komisarz”. Czego możemy się spodziewać w nowej powieści?

W „Komisarzu” Kinga i Zimny ustępują miejsca Zuzannie i Wyrwie. Zuzanna to typowa córeczka tatusia. Tylko, że tym tatusiem jest jeden z najważniejszych śląskich biznesmenów. Zuza całe życie trzymana była w złotej klatce, wychuchana i oderwana od prawdziwego życia. Radosław Wyrwa to komisarz gliwickiej policji, którego mieliśmy okazję poznać w „Prokuratorze”. Otrzymuje on zlecenie rozpracowania zorganizowanej grupy przestępczej zajmującej się handlem ludźmi. Jego ścieżki krzyżują się z Zuzanną, której komisarz musi zapewnić ochronę. W rozwiązanie sprawy powiązanej ze śląską mafią angażują się dobrze znani z „Prokuratora” Kinga Błońska i prokurator Zimnicki. Pojawiają się także inne (lubiane i nielubiane) postaci z poprzedniej powieści autorki.

Tym razem narracja prowadzona jest przez Zuzannę i Wyrwę. Bardzo lubiłam poznawać punkt widzenia Kingi i Zimnego w „Prokuratorze”, ale cieszę się, że autorka odsunęła te postacie na drugi plan. Ciągnięcie ich wątku miłosnego zakrawałoby na telenowelę. Myślę, że rozwiązanie zastosowane przez Paulinę to dobry kompromis. Lubiana para została, ale pierwsze skrzypce grają zupełnie nowe osoby.

Akcja w nowej powieści Pauliny Świst nie zwalnia tempa. Co do wątków miłosnych i erotycznych, to muszę stwierdzić, że w „Prokuratorze” było goręcej. Zuzanna dopiero odkrywa czego tak naprawdę chce od życia, jest nieco nieporadna i trochę mdła. Nie budzi takiej sympatii jak Kinga, główna bohaterka Prokuratora. Namiętnych scen nie ma wiele, a jeżeli już są, to nie jest to już „ostry seks i ostra jazda” jak szumnie głosi opis na okładce. Nie mówię, że to źle. Przynajmniej odrzucamy porównania do „50 twarzy Greya”. Mam wrażenie, że tym razem autorka większą uwagę zwraca na wątki kryminalne, prowadzona sprawa zajmuje zasłużoną ilość miejsca w fabule. Jeśli miałabym porównać wątki kryminalne, to Komisarz wygrałby z Prokuratorem. Prowadzona sprawa jest dużo bardziej złożona i ciekawa. Wątki poboczne z obu części przeplatają się i zazębiają odkrywając przed czytelnikiem kolejne fakty. Przestępcza i mafijna śląska rzeczywistość wykreowana przez autorkę już niedługo nie będzie kryła przed nami żadnych tajemnic. A może to dopiero wierzchołek góry lodowej? Tak czy owak, może to stanowić dobrą podstawę dla kolejnych części!

Świat stworzony przez Paulinę Świst w jej powieściach zaczyna mi się podobać. Nie żebym lubiła mafijnych gangsterów i szemrane interesy, ale to nie jest po prostu tropiony złoczyńca, ale cały system naczyń połączonych, który chętnie będę rozpracowywała razem z (być może nowymi) bohaterami w kolejnych częściach, które mam nadzieję powstaną.


Jedno się nie zmieniło w stosunku do „Prokuratora” - zabierając się za „Komisarza” spodziewajcie się wciągającej lektury, którą trudno będzie odłożyć na półkę nieprzeczytaną. Szybka i trzymająca w ciągłym napięciu akcja sprawia, że nawet się nie obejrzycie, a dotrzecie do zaskakującego zakończenia, jakie przygotowała dla nas autorka.  

01 listopada

Recenzja: Ciemna strona. Mud Vein – Tarryn Fisher

Recenzja: Ciemna strona. Mud Vein – Tarryn Fisher



„Ciemna strona. Mud Vein” to najnowsza powieść Tarryn Fisher, autorki takich bestsellerowych powięsci jak „Margo” i „Bad mommy”. Każda kolejna książka tej autorki to podróż po ludzkiej psychice, to skomplikowane osobowości i nietuzinkowe pomysły na wciągające historie. Jej książki to także utrzymująca w ciągłym napięciu narracja, która sprawia, że trudno oderwać się od lektury. Co tym razem oferuje nam autorka w „Ciemnej stronie”?

Popularna pisarka (główna bohaterka i narratorka) budzi się uwięziona w obcym domu na krańcu świata. Została porwana, ale porywacz się nie ujawnia. Senna musi odkryć czy i w jaką grę została wciągnięta, a przede wszystkim gdzie w jej przeszłości kryją się wskazówki pozwalające na rozwikłanie tajemnicy. Może nie brzmi to jakoś oryginalnie, ale zapewniam Was, że Tarryn Fisher nie raz zaskoczy tym, w jaki sposób pokierowała akcją w tej książce. Czuć w tej historii powiew świeżości, autorka odchodzi od utartych schematów i wciąż poszukuje nowych sposobów na to, aby wgnieść czytelnika w fotel. Tym razem muszę przyznać, że jej się to udało. Choć początkowo nie byłam przekonana do fabuły „Ciemnej strony”, to jako całość tworzy przyprawiającą o dreszcze historię. Chwała Tarryn za to, że w końcu udało jej się nie zepsuć dobrego pomysłu na powieść słabym zakończeniem!

Jak na Tarryn Fisher przystało, w „Ciemnej stronie” nie brakuje skomplikowanych konstrukcji psychologicznych. Po raz kolejny stworzeni bohaterowie stanowią najmocniejszy punkt tej książki. Czytając powieści autorki ma się wrażenie, że normalni ludzie nie istnieją, że każdy kryje jakąś swoją ciemną stronę. To właśnie w tych mrocznych zakamarkach kryje się prawda o nas samych. I być może to nadaje powieści uniwersalny charakter. Choć może trudno jest zrozumieć skomplikowaną psychikę głównej bohaterki i jej wybory, a w jej przeszłości kryje się za dużo „wszystkiego”, to ja uwierzyłam, że gdzieś kiedyś na tym świecie mogłaby żyć taka Senna Richards. Jedyne do czego mogę się przyczepić to okładkowa informacja o tym, że jest to „mroczna, hipnotyzująca historia, która może się przydarzyć każdemu”. W to akurat trudno uwierzyć, jak dla mnie taka kompilacja zdarzeń nie może się zdarzyć. Chociaż kto wie…

Ciemna strona” to zaskakujący thriller psychologiczny ze skomplikowanym wątkiem romantycznym. To książka, która wciąga i sprawia, że zatracamy się w lekturze. Uważam, że to bardzo mądra książka, która pozwoli spojrzeć we własną przeszłość w poszukiwaniu swojej ciemnej strony. Każdy z nas skrywa coś, co wpływa na to jacy jesteśmy dziś i jak postrzegamy świat. Problem pojawia się gdy ciemna strona zaczyna rządzić człowiekiem. Tak czy owak.. wszyscy umrzemy, pytanie tylko kiedy i co uda nam się przeżyć przed tym ostatecznym końcem.

Najnowszą powieść Tarryn Fisher polecam na długie zimowe wieczory. Przygotujcie się na skomplikowane osobowości i niestandardowe zwroty akcji, a także na śnieg, dużo śniegu. Według mnie to najlepsza z czytanych przeze mnie powieści tej autorki.


24 października

Recenzja: Siewca wiatru – Maja Lidia Kossakowska

Recenzja: Siewca wiatru – Maja Lidia Kossakowska

Tym razem nie opowiem Wam o żadnej wydawniczej nowości. W moje ręce trafiła bowiem anielska fantastyka, którą można już chyba włączać do kanonu polskiej fantastyki. Zapraszam Was do Królestwa Niebieskiego, krainy miodem i mlekiem płynącej… ale czy na pewno tak wygląda Niebo?

Jeżeli jesteście znudzeni wizją Królestwa Niebieskiego, w którym małe, tłuste aniołki przepasane prześcieradłem, z aureolką i harfą siedzą na chmurkach, delektują się wieczną radością i szczęściem kąsając co lepsze kąski i popiją boski nektar… to mam dla Was coś odpowiedniego! Maja Lidia Kossakowska stworzyła niesamowity świat, w którym Pana nie ma, a w niebiosach panuje chaos. Ale burdel w tym niebie! Cóż za nieokrzesane anioły i archanioły zabrały się za wprowadzanie swoich porządków w Królestwie?!

Pozostawione same sobie, niepilnowane i obdarzone wolną wolą zastępy niebieskie nijak mają się do naszych wyobrażeń o aniołach i archaniołach. Nic co ludzkie nie jest im obce. Zdarza im się przeklinać (wcale nie tak rzadko), pić alkohol, a nawet bywać w burdelach. A do tego wszystkiego potrafią kochać i nienawidzić. Pan milczy, a archaniołowie podzielili się władzą w Królestwie próbując utrzymać nieobecność Pana w tajemnicy. Tymczasem Cień jest coraz bliżej. Siewca Wiatru (Antykreator) nadchodzi, ale kto stawi mu czoła? I jak, skoro Daimon – Niszczyciel Światów, Abbadon bez dotknięcia Pana jest bezradny?

Chociaż klimat bitew, walki dobra i zła, brutalnych wojen to niezupełnie moje klimaty, to Kossakowska ujęła mnie kreacją bohaterów i genialnie skonstruowanym światem. Wśród głównych bohaterów nie mogło zabraknąć Archaniołów: Gabriela (vel Gabrysia, Dżibrila), Michała (Michasia, Michalea), Razjela, czy Rafaela. Pojawia się nawet Lucyfer (ksywa Lampka), który jest zszokowany jego wygnaniem z Królestwa. Oczywiście jest i wspomniany wcześniej Daimon Frey – główny bohater powieści. Powiedzieć, że stworzone postaci są charakterne, to mało. Wszyscy mają bogate osobowości, własne poczucie humoru i swój specyficzny sposób postrzegania rzeczywistości. Anielscy przyjaciele chodzą na piwo do tawerny „Pod Gorejącym Krzewem”, a na Ziemi mają swoje ulubione miejsca.

Mimo że książka traktuje o wydarzeniach dramatycznych i ostatecznych, wprowadzone przez autorkę dialogi bywają bardzo zabawne. Właściwie to one sprawiają, że nawet gdy fragmentami sama fabuła nie porywa jakoś specjalnie, to toczące się w Królestwie (i trochę poza nim) rozmowy wciągały i zmuszały do dalszej lektury. Niejednokrotnie podczas lektury głośno się zaśmiałam, a przyznam, że rzadko mi się to zdarza.

- Puść trony! - Utknęły! - Chalkedry? - Walczą ze smokami! - Kurwa! - Kurew też nie mam! - wrzasnął wściekle Gabriel, a oko zachrzęściło i zamarło. - Fajnie – mruknął Pan Zastępów.


Co do świata, a właściwie wszechświata razem z niebem i piekłem, bytem i nicością, dziełem stworzenia… i tak dalej – to co stworzyła Kossakowska jest po prostu idealne. Liczne odwołania do kultury, a także określenia biblijne zaadaptowane na potrzeby powieści nadają pewnego realizmu (a pamiętajmy, że to wciąż fantastyka!). Ponadto, stworzony świat jest wielowymiarowy, a my podczas lektury odkrywamy jego kolejne mroczne i niemroczne zakamarki. Ale żeby poczuć klimat tego świata, „Siewcę Wiatru” trzeba po prostu przeczytać!

15 października

Recenzja: Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu - Marcin Wójcik

Recenzja: Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu - Marcin Wójcik

Po dzisiejszej recenzji mogą zabrzmieć głosy oburzenia, bo dziś o wcale nie łatwym temacie jakim jest celibat w Kościele Katolickim. Marcin Wójcik, absolwent Papieskiej Akademii Teologicznej, a przede wszystkim bardzo dobry reporter, pokusił się o zgłębienie bardzo śliskiego tematu. I przyznam, że podszedł do niego bardzo rzetelnie.

„Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu” to zbiór historii ukazujących różne podejście do kwestii czystości i wstrzemięźliwości polskich duchownych. Historie przeplata spora dawka faktów dotyczących historii celibatu. Mam wrażenie, że każdy ksiądz (czy kandydat na duchownego) inaczej definiuje to, czym tak naprawdę jest ten celibat i z tą swoją definicją kroczy przez życie duchowne. Dopiero gdy pojawiają się zgrzyty pomiędzy własną definicją, oczekiwaniami Kościoła i własnym postępowaniem pojawiają się problemy.

Choć autor przyznaje, że w książce możliwe było ukazanie tylko pewnej części Kościoła, to uważam, że całkiem dobrze udało mu się ukazać wielowymiarowość problemu celibatu. Opowiedziane historie odwołują się do różnych doświadczeń, innych postaw i „wykroczeń”. Cieszę się, że Pan Marcin Wójcik nie ograniczył się do opisania kilku historii księży mających nieślubne dzieci, ale zahaczył również o temat homoseksualizmu, pedofilii, uzależnień, przemocy. Co ważne, ukazano także perspektywę księży, którzy z pełnym poświęceniem zgadzają się na celibat i trwają w nim, walcząc ze swoimi słabościami. Poznajemy nawet przykład z Kościoła Prawosławnego, gdzie celibat nie obowiązuje.

Duży szacunek dla autora za umiejętność bezstronnego podejścia do tematu. Pan Wójcik starannie prowadzi narrację, ale nie ocenia i nie wydaje wyroków. W niejednoznacznych sprawach przedstawia stanowisko wszystkich stron i pozostawia czytelnikowi możliwość oceny zgodnie ze swoim sumieniem.Tam gdzie to możliwe prosi o zabranie głosu ekspertów (w tym seksuologa Zbigniewa Lwa-Starowicza!).

Chce się rzec, że za sprawą autora docieramy do najmroczniejszych zakamarków Kościoła Katolickiego. Jeśli przytaczane w książce statystyki nie kłamią, to 60% księży jest lub było w związku z kobietami. Jeśli dołożyć do tego trudne do oszacowania statystyki dotyczące homoseksualizmu w seminariach i wśród duchownych w ogóle, to… no cóż, nie są to żadne zakamarki, a wielkie jasno oświetlone sale.

Początkowo miałam wrażenie, że książka ta w żadnym wypadku nie jest atakiem na Kościół jako instytucję, bo opisywane historie dotyczą indywidualnych jednostek. Przecież człowiek to słaba istota i ma prawo do błędów. Ale im dalej w las tym ciemniej. Po skończonej lekturze nie mam pretensji do księży, którzy postanowili ułożyć sobie życie zakładając rodziny. Jednego nie potrafię przeboleć – zamiatania pod dywan problemów i postawy władz kościelnych w sytuacjach gdy innym działa się krzywda (sprawy dotyczące pedofilii, czy wykorzystywania seksualnego). Sięgając po lekturę „Celibatu” poznacie historie miłosne, które w żaden sposób nie bulwersują (no, przynajmniej mnie… póki nikogo nie ranisz rób sobie co chcesz księże!), ale poznacie również opowieści, po których jestem głęboko rozczarowana postawą Kościoła. No cóż, takie historie i tak prędzej czy później wypływają, nawet jeśli Kościół odwraca oczy. A niestety odwraca je bardzo często, a do tego mocno je zaciska. 

Może i książka ta nie omawia nowego zjawiska, no bo kto nas nie słyszał w swoim otoczeniu o księdzu, który ma nieślubne dziecko, albo zrzucił sutannę dla kobiety/mężczyzny. Takie zdarzenia są już tak powszechne, że nie wywołują większych kontrowersji. Mimo to, bardzo się cieszę, że powstał ten reportaż, a także że po niego sięgnęłam, bo to bardzo interesująca i wciągająca lektura, która skłania do refleksji, że tak naprawdę w obecnej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania. Same problemy z tym celibatem, ale czy bez niego byłoby łatwiej? 


08 października

Recenzja - Lewy. Jak został królem - Łukasz Olkowski, Piotr Wołosik (audiobook)

Recenzja - Lewy. Jak został królem - Łukasz Olkowski, Piotr Wołosik (audiobook)


Nie jestem wielką fanką piłki nożnej, tym bardziej nie czuję się ekspertką w tej dziedzinie. Po biografię Roberta Lewandowskiego sięgnęłam za sprawą Audioteki, w której książka ta dostępna jest w formie audiobooka. Na początku roku sięgnęłam po biografię Kuby Błaszczykowskiego, którą razem z piłkarzem napisała Pani Domagalik. Byłam zachwycona, o czym zresztą możecie poczytać tutaj. Pomyślałam zatem, że przy okazji świetnych występów Lewego na meczach w eliminacjach do Mistrzostw Świata w Rosji, interesującą odskocznią od bieżących lektur będzie biografia naszego orła. Co oferują nam zatem Łukasz Olkowski i Piotr Wołosik, czyli autorzy książki „Lewy. Jak został królem”? Już spieszę z odpowiedzią.

W książce przedstawiono chronologię wydarzeń ukazując drogę, jaką przeszedł piłkarz: od małego Bobka, do światowej sławy gwiazdy futbolu – marki samej w sobie, którą wielbią miliony. To taki standardowy opis dziecięcej kariery młodego Lewandowskiego, jego pierwszych sukcesów i porażek. W książce znajdują się jednak praktycznie same znane wcześniej fakty. Pierwsza część biografii opisująca dziecięce zawzięcie i rozwój sportowy Lewego zainteresował mnie jednak z innego powodu. Z opisu wydarzeń wyłania się obraz dostępnej w latach 90. infrastruktury i organizacji szkolenia sportowego młodych sportowców. To okres, kiedy nie było jeszcze „Orlików” na każdym większym osiedlu, jakość nawierzchni boiska wołała o pomstę do nieba, a zaplecze techniczne (np. szatnie w dziurawych barakach) pozostawały wiele do życzenia. A jednak dało się. Lata wyrzeczeń, ciężka praca podejmowana od wczesnych lat dzieciństwa przyniosły efekty. Pamiętajmy, że Robert ani żaden inny piłkarz światowej klasy nie urodził się na boisku, a to co osiągnęli to efekt ich wyborów i determinacji. Kolejne rozdziały, to opis kariery, kolejnych transferów i wspomnienie sensacji medialnych, o których i tak było głośno w mediach.

Autorzy stworzyli biografię Roberta Lewandowskiego w oparciu o informacje pochodzące z wywiadów i opowiadań znajomych oraz osób z otoczenia Lewego. Zabrakło jednak wypowiedzi i punktu widzenia najbliższych oraz oczywiście samego Roberta. Pisanie biografii za plecami głównego zainteresowanego sprawia, że brakuje tego emocjonalnego przekazu, jaki dawało się wyczuć w (auto)biografii Błaszczykowskiego (przepraszam, ale chyba nie obejdzie się bez porównań). Tutaj zabrakło charakterystyki tego, jaki jest Lewandowski prywatnie, a przecież to również ma ogromne znaczenie w drodze na szczyt!

Książkę czyta się (słucha) całkiem przyjemnie, choć nie wywołała ona we mnie żadnych większych emocji. Nawet wyjaśnienia zawirowań w znajomości z Błaszczykowskim przedstawione są jakoś bez polotu. Może lepiej gdyby autorzy wzięli przykład z Kuby i przemilczeli ten wątek skoro nie mogli nawet wpleść w niego stanowiska Lewandowskiego. To nie jest biografia, po której albo pokochasz, albo znienawidzisz opisywaną osobę. Przyjmuję tę dawkę informacji jako interesującą, ale moja opinia o Robercie nie ulega zmianie. Wciąż uważam, że jest to świetnie wypromowany produkt marketingowy, a sposób ukazania go w biografii tylko to potwierdził.


Z tej biografii absolutnie nie dowiecie się jaki naprawdę jest Robert Lewandowski. Nie da się tego zrobić pisząc biografię na podstawie doniesień medialnych i opinii otoczenia bez uwzględnienia głosu najbliższych i Lewego. Poznacie jednak jego drogę kariery sportowej. Uporządkujecie swoją wiedzę na temat tego, kiedy i w jakich klubach grał, a także w jakich okolicznościach dochodziło do transferów pomiędzy klubami. Wreszcie, przypomnicie sobie jego karierę w kadrze narodowej.  
Copyright © 2016 Uwaga czytam , Blogger