Ludzie
listy piszą… no, albo bądźmy szczerzy: nie piszą ich już
praktycznie wcale. Ta wyjątkowa sztuka komunikacji, gdzieś nam
zanika w dobie szybkich łączy, które sprawiają, że posługujemy
się bardzo krótkimi komunikatami. W powieści „Napisz do mnie”,
choć jest to powieść bardzo współczesna, mamy do czynienia z
niezwykłymi listami. A wszystko zaczęło się przez przypadek…
To
nie jest historia o nastolatkach nie bardzo wiedzących czego chcą
od życia. Oboje skończyli już 40 lat, mają rodziny, choć ich
dotychczasowym związkom można wiele zarzucić. Oboje są
spragnieni przeżyć coś wyjątkowego, dzielić emocje z kimś, przy
kim serce znowu zaczyna wybijać ten dziwny, nieregularny rytm.
On jest łódzkim dziennikarzem o zniewalającym głosie, któremu
żadna się nie oprze. Ona jest warszawską malarką poszukującą
inspiracji, nowych doznań. Kosma przypadkiem natrafia na napisany
przez Matyldę list, który wcale nie był adresowany do niego, a
jednak postanawia odpisać. I tak to wszystko się zaczyna. Piszą
listy, a na ich kartach powoli rodzi się pomiędzy nimi uczucie.
Ale jakie to są listy! Pełne emocji, czasami humoru, czasami
wyrażające myśli dosłownie, innym razem pozostawiające wiele
niedopowiedzeń. Dawno nie spotkałam się z tym, żeby ktoś tak
pięknie pisał. Zachwycałam się ilekroć trafiałam na kolejną
wymianę wiadomości pomiędzy głównymi bohaterami.
Bardzo
podoba mi się niebanalna konstrukcja książki. Owszem w
zmienianiu perspektyw pomiędzy dwoma głównymi bohaterami nie ma
nic niezwykłego. Tak samo jak dość naturalne wydaje się być
przeplatanie opowiadanej historii listami pisanymi przez kochanków.
Jednak jest coś, z czym chyba jeszcze nigdy wcześniej się nie
spotkałam. Każdy rozdział rozpoczyna… mikro spoiler dotyczący
tego, czego możemy się spodziewać na najbliższych kilkudziesięciu
stronach. Powinno zniechęcać? Działało dokładnie odwrotnie.
Bo jeśli autorzy obiecują, że w tym rozdziale będzie TO, no to
jak tu odłożyć książkę nie dowiedziawszy się, w jaki sposób
dojdzie do tych zdarzeń. Z zabiegów, jakie zastosowali autorzy
bardzo spodobała mi się również personifikacja Helmuta,
poczciwego psa, który niejednokrotnie miał bardzo mądre myśli i
bezbłędnie odczuwał emocje swojego Pana, nawet jeśli ten był
bardzo daleko. Jaka szkoda, że nikt go jednak nie rozumiał, być
może wszystko potoczyłoby się inaczej, albo chociaż szynka
parmeńska częściej gościłaby w domowym menu.
Pewnie
już zauważyliście, że nieczęsto sięgam po powieści obyczajowe
cz romanse. Gdy jednak wyczytałam, że to taka powieść
epistolarna, w której głównym motywem jest pisanie listów,
postanowiłam się skusić. A kiedy książka znalazła się w
moich rękach i na okładce znalazłam rekomendację samego Janusza
Leona Wiśniewskiego, który jak nikt inny potrafi pisać o emocjach,
musiałam natychmiast zacząć czytać pierwszą część historii
Kosmy i Matyldy. I przepadłam coraz bardziej zachwycając się
tą historią: od pierwszej strony, pierwszego rozdziału i
pierwszego listu, jaki Matylda przypadkowo zostawiła w jednej z
warszawskich kawiarni. I mój zachwyt trwał niemalże do końca.
Bo finał trochę mnie rozczarował. Ach! Czy zawsze musi się
wszystko tak komplikować? Ale to nawet nie te komplikacje mnie
rozczarowały, a ich źródło i konsekwencje nielogicznych decyzji
bohaterów. Rozumiem, że człowiek nie zawsze działa zgodnie z
logiką, ale kończąc czytać byłam zła na bohaterów, na autorów,
że pozwolili, aby ta część historii skończyła się tak, a nie
inaczej.
Po
kilku dniach zatęskniłam jednak z Kosmą i Matyldą, a nawet za
poczciwym psem Helmutem, który zdaje się być o wiele mądrzejszy
od swojego właściciela i sięgnęłam po drugi tom z serii:
„Zaczekaj na mnie”. Ale o tej książce opowiem Wam w następnym
wpisie.
Chciałabym przeczytać tę książkę :)
OdpowiedzUsuń