„Istota
zła”, czyli debiutancka powieść Luci D’Andrei ujęła mnie
majestatem gór, ukazaną siłą natury i klimatem, który udało się
stworzyć w tamtej historii. I oto autor powraca z kolejną
powieścią, której akcję osadza gdzieś tam za górami, za lasami,
za siedmioma wodami. Czy tak nie zaczynają się baśnie? Owszem. Czy
„Lissy” jest czymś, co mogłoby się wpisać w ramy tego
gatunku? Może poniekąd jest, ale bliżej jej do mrocznej opowieści
typu „Jaś i Małgosia” braci Grimm niż do współczesnych
disneyowskich cukierkowych bajek. Przede wszystkim jednak „Lissy”
to naprawdę mroczny thriller. Po raz kolejny autor funduje nam
międzygatunkową niespodziankę, którą niezwykle trudno zamknąć
w jednej szufladzie.
Przenieśmy
się w okolice Tyrolu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Marlene ma misternie uknuty plan. Chce zerwać ze swoim
dotychczasowym, dostatnim życiem u boku męża zbira. Podejmując
decyzję o wcieleniu planu w życie, szybko rozbija się on o
rzeczywistość. Oczywiście, że coś poszło nie tak. Na skutek
nieoczekiwanych zdarzeń, Marlene ze swojej pięknej rezydencji
trafia do bardzo skromnej pustelni położonej wysoko w
górach. Jej gospodarz, Simon Keller obejmuje bohaterkę
troskliwą opieką. Pomiędzy nimi nawiązuje się pewna nić
porozumienia, choć jak się wkrótce okaże, każde z nich skrywa
pewne tajemnice. Ona poszukiwana jest przez męża, który wydał na
nią wyrok śmierci – zlecając poszukiwania tajemniczemu Zaufanemu
Człowiekowi „pociągnął za spust”. Simon z kolei z oddaniem
pielęgnuje swoje dzieci (świnie) oraz kontynuuje rodzinne tradycje
przepisywania Biblii. No i jest jeszcze Lissy. Kochana Lissy, mała
Lissy. Lissy, która wciąż
jest głodna (na samo jej
wspomnienie przechodzą mnie dreszcze!).
Autor
prowadzi wielotorową narrację. Oprócz dwóch najważniejszych
perspektyw ukazujących akcję poszukiwania żony przez Herr Wegenera
oraz poczynania Marlene i Simona ukrytych w niemalże odciętej od
świata pustelni, mamy okazję podróżować w czasie. Poznajemy
wówczas istotne fakty dotyczące zdarzeń minionych, które wywarły
istotny wpływ na głównych bohaterów. Poznając przeszłość
Marlene, Simona Kellera oraz Herr Wegenera doszłam do przekonania,
że to właśnie ludzie i ich dramaty są kluczowym elementem tej
historii. Każdy z nich ma inną historię, każde z nich przeżyło
całkiem sporo w swoim życiu. I każde z nich postradało zmysły na
swój własny, oryginalny sposób. Autor
kreuje postacie bardzo kompleksowo, to nie są przypadkowi ludzie,
ale skomplikowane konstrukcje psychiczne. Wszystko co dzieje się w
ich głowach wynika z wcześniejszych doświadczeń, które raz po
raz autor przedstawia nam wtrącając opowieści dotyczące
przeszłości bohaterów.
Muszę
przyznać, że motyw poszukiwań Marlene w ogóle nie zrobił na mnie
wrażenia i mógłby w ogóle nie pojawić się w tej powieści.
Jednak to,
co wydarzyło się tam wysoko w górach, w tej małej i mrocznej
pustelni szokowało i przerażało jednocześnie.
Kochana Lissy, mała Lissy. Kim
jest? Czego chce? Gdzie kryje się prawdziwe zło? I czy da się coś
z tym wszystkim zrobić, aby wszyscy żyli długo i szczęśliwie?
Muszę
przyznać, że „Lissy”
to jedna z bardziej
oryginalnych propozycji wśród thrillerów psychologicznych. Autor
prowadzi z nami grę, trochę nas oszukuje próbując sprowadzić nas
na manowce mamiąc nam oczy poszukiwaniami prowadzonymi przez
tajemniczego Zaufanego Człowieka, podczas gdy zło przybrało
zupełnie nieoczekiwaną postać. Poza tym, odwołanie się do
motywów baśniowych, o których nie bez powodu wspominałam na
początku to coś, czego zupełnie nie spodziewałam się w tego typu
powieści. Największą jednak tajemnicę skrywa Lissy... ale jaką
musicie odkryć sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz