Wiecie
co jest fajnego w blogowaniu o książkach? To, że dzięki
propozycjom od wydawnictw czasami trafiam na takie perełki jak „Nikt
nie idzie”. W życiu nie pomyślałabym, że tak bardzo spodoba mi
się ta książka, że zostanie w mojej głowie na dłużej.
Niepozorna, niezbyt długa. A jednak potrafi zrobić na odbiorcy
piorunujące wrażenie.
Olga
jest trochę rozbitkiem w tym skomplikowanym, współczesnym świecie.
Niby młoda, zdolna i ambitna, a jednak nie do końca potrafi znaleźć
dla siebie miejsce na ziemi. Poznajemy ją po urywkach z życia, niby
przypadkowych, a jednak niezwykle znaczących. Pewnego dnia spotyka
niepełnosprawnego mężczyznę (chłopca? młodzieńca?) w niezwykle trudnym dla niego
momencie. Coś każe jej nawiązać z nim kontakt, zaopiekować się
przypadkowo spotkanym Klemensem. Kim jest ten młodzieniec oraz jaka
jest jego historia dowiadujemy się z rozdziałów poświęconych
jemu i jego rodzinie. Istotne momenty z życia obojga bohaterów,
naładowane niezwykłym ładunkiem emocjonalnym, doprowadzają nas do
tego dziwacznego „tu i teraz”.
Gdy
zaczynałam czytać tę lekturę, poczułam ukłucie
rozczarowania, gdy okazało się, że nie jest o tym, o czym
pomyślałam, że jest na podstawie opisu z okładki. Wiecie:
ona samotna, on samotny i zamknięty we własnym świecie. Ich losy przetną się ponownie na skrzyżowaniu ulic w chwili tragicznego zdarzeniaoraz obietnica buzujących wielkich emocji sugerowały, że to będzie smutna historia o trudnej miłości. Ale to zupełnie nie tak. Choć rzeczywiście buzowały wielkie emocje, a i nieszczęśliwej miłości nie zabrakło, to zupełnie nie w ten sposób, którego się spodziewałam. To nie była kolejna banalna historia o miłości, to skomplikowany twór, który zmuszał czytelnika do czynienia wielu domysłów, przeżywania trudnych chwil razem z opisywanymi postaciami.
Mimo,
że szybko okazało się, że nie takiej historii się spodziewałam,
coś kazało mi czytać dalej. Był to kunszt z jakim Jakub
Małecki pisze o emocjach, o zdawałoby się losowych scenach
z życia przypadkowych postaci. Wydaje nam się, że to tylko
sztuka dla sztuki. A jednak wszystko nabiera sensu, z rozsypanych
kawałków układanki dochodzimy do tego, co chciał nam przekazać
autor. Zachwyciło mnie to, w jak subtelny sposób Małecki wplata
w fabułę tak wiele trudnych tematów, między innymi:
niepełnosprawność, samotność, poszukiwanie własnej ścieżki,
radzenie sobie ze stratą, czy branie odpowiedzialności za decyzje
podjęte w przeszłości. Poznajemy bohaterów w obliczu trudnych
momentów życiowych, które odbiły niejedno piętno na ich życiu i
poprowadziły ścieżką, której się pewnie nie spodziewali. A
wszystko to wplecione w taką do bólu realistyczną współczesność. To nostalgiczne historie z życia wzięte, które są idealne na długie jesienne wieczory skłaniając do refleksji.
Wiecie
co jest najtrudniejsze w tej lekturze? Świadomość, że „takie
rzeczy po prostu się zdarzają...”. Mimo, że to historie
zupełnie obcych ludzi, z którymi nawet nie musimy się w żaden
sposób utożsamiać, to „Nikt nie idzie” ma pewien uniwersalny
wymiar, który sprawia, że każdy odbiorca znajdzie w niej swoje
głęboko skrywane obawy. Zabierając się za tę książkę miejcie
świadomość, że historia w niej opowiedziana zostanie z Wami na
dłużej.