W
końcu zawiało grozą! Tajemnica, niepokój i mroczne wydarzenia na
pewnym wycieczkowym luksusowym statku składają się na ciekawą i
oryginalną powieść grozy. Będąc po lekturze kolejnej książki
Sarah Lotz mogę stwierdzić jedno: ta autorka lubi bawić się
formą. Tym razem jednak eksperyment zakończył się sukcesem.
Kluczowych
bohaterów powieści poznajemy w sylwestra, czwartego dnia rejsu
wycieczkowca „Piękny Marzyciel”. Na statku w końcu dzieją się
jakieś ciekawe rzeczy: tu ktoś kogoś morduje, tam ktoś planuje
samobójstwo, ktoś pomaga wywoływać duchy, a ktoś inny próbuje
zebrać dowody do artykułu na swojego bloga. Wiecie… takie tam
typowe zabawy na statku wycieczkowym. Czwartego dnia do tego
wszystkiego dochodzi awaria. Pomoc nie nadchodzi, statek gdzieś tam
sobie dryfuje po wielkiej wodzie, utracono łączność (nie ma
internetu!). Do tego dochodzi epidemia groźnego wirusa, a toalety
przestają działać (tak, to taki typowy morski wirus). Nic
dziwnego, że w końcu wybucha panika. A jakby tego było mało
przychodzi tropikalny sztorm. Sporo tego jak na jedną zwyczajną
wycieczkę, prawda? A to jeszcze nie wszystko. Może dorzucimy do
tego podróż między wymiarami? A może nadejście duchów albo
diabła? Dlaczego by nie.. już nic gorszego nie spotka pasażerów
„Pięknego Marzyciela”, czy może jednak...?
„Dzień
czwarty” wciąga. Mimo, że autorka pozostała przy standardowej
trzecioosobowej narracji, to na powieść przeplata przedstawienie
perspektywy kilku pasażerów i kilku członków załogi statku. Do
tego na ostatnią część składa się zupełnie inna forma
relacjonowania wydarzeń opisywanych w powieści. To dość
intrygujące jak zmienia się punkt widzenia w zależności od tego,
kto jest świadkiem tych wszystkich wydarzeń.
Mam
wrażenie, że autorka próbuje zabawić się z czytelnikiem. Zwodzi
go, próbuje wyprowadzić na manowce. Kiedy z początku może się
wydawać, że wydarzenia skoncentrują się wokół pewnych wydarzeń,
kolejne zwroty akcji prowadzą w zupełnie innym kierunku.
Żonglowanie przez autorkę gatunkami: od thrillera, przez horror aż
po powieść katastroficzną może prowadzić do dezorientacji, co
wcale nie uważam za wadę. Chyba przez to, książka ta stała się
intrygującą lekturą, od której trudno się oderwać. Sięgając
po nią spodziewajcie się ciągłej niepewności. Fabuła zaskakuje
kierunkami, w których się rozwija.
Sarah
Lotz stworzyła coś nietuzinkowego. Tym razem jednak, autorce udało
się zachować odpowiednie proporce pomiędzy dbałością o formę i
fabułę. O ile „Troje” (książka, o której możecie poczytać
tutaj) okazało się dla mnie wielkim niewypałem, o tyle „Dzień
czwarty” mogę polecić z czystym sumieniem wszystkim tym, którzy
lubią być zaskakiwani, a literatura grozy potrafi wywrzeć na nich
duże wrażenie. We mnie trochę niepokoju wzbudziła. I to nie
duchów wystraszyłam się najbardziej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz