Obok tej gorącej (a zarazem mroźnej) premiery nie można było przejść obojętnie tego lata. Budowana przez wiele tygodni atmosfera tajemniczości i odsłanianie skrawków tajemnicy kawałek po kawałku sprawiły, że jeszcze na żadną książkę nie czekałam z tak wielką ekscytacją. Efektowny marketing, okrzyknięcie Remigiusza Mroza nowym Kingiem, aż w końcu kontrowersyjna okładka „Czarnej Madonny” zdają się robić wszystko, aby sięgnąć po najnowszą powieść Remigiusza Mroza.
Trzeba
przyznać, że historia zaczyna się zachęcająco. W tajemniczych
okolicznościach ginie samolot, który miał wylądować
w Tel Awiwie z 530 pasażerami na pokładzie. Wśród nich jest
Aneta, narzeczona Filipa, głównego bohatera „Czarnej Madonny”.
Filip otrzymuje znaki, które wskazują na to, że za zniknięciem
samolotu kryją się pozaziemskie moce. A kiedy okazuje się, że to
nie tylko jedno tak tajemnicze zaginięcie samolotu, były ksiądz
stara się rozwikłać tajemnicę, w której jak się wkrótce okaże,
istotną rolę odgrywa obraz z wizerunkiem Matki Bożej w wersji
nazywanej Czarną Madonną. Co się stało z zaginionym samolotem?
Czy jesteśmy świadkami nadchodzącego Sądu Ostatecznego? Czy
Apokalipsa według Świętego Jana właśnie się ziszcza? Czy czas
ma jakiekolwiek znaczenie w obliczu wieczności? A wreszcie, czy siły
zła są silniejsze od sił dobra? Tego dowiecie się sami, jeśli
sięgnięcie po „Czarną Madonnę”.
W
historii znaczącą rolę odgrywają siły nieczyste, czy mówiąc
wprost – demony. I to chyba ten motyw sprawia, że „Czarnej
Madonny” można się przestraszyć. W ostatecznym rozrachunku
książka nie zniechęciła mnie do latania samolotami, ale sprawiła,
że wieczorem gasząc światło czułam się nieco mniej pewnie niż
zazwyczaj. Dreszczyk emocji był, ale jak widać nie umarłam ze
strachu podczas lektury. Dzięki demonom momentami robiło się
również obleśnie (o dziwo nie traktujcie tego jak zarzutu). Ależ
te upadłe anioły potrafią sponiewierać człowieka! Uwaga spoiler:
Sam i Dean Winchester z serialu „Supernatural” nie raczyli zjawić
się, aby uratować sytuację. Może to i dobrze, bo cała historia
skończyłaby się po kilkunastu stronach ;-)
Filip
jest byłym duchownym. Jak na księdza przystało zna wszystkie
modlitwy (również te po łacinie), a także całą historię
Kościoła Katolickiego. Jak dla mnie, zna ją trochę zbyt
dokładnie. Ponieważ to on jest narratorem w powieści, cała akcja
przeplatana jest „świętością”. To najbardziej uduchowiona
powieść, jaką czytałam od czasów najgłośniejszych dzieł
Dana Browna. Z tym że, o ile w przypadku „Kodu Leonarda
da Vinci” symbolika i historia Kościoła, była zgrabnie wpleciona
w fabułę, o tyle w przypadku „Czarnej Madonny” przytaczanie
różnych faktów związanych z religią wydaje się być
nienaturalne. Oczywiście widać duży wkład pracy włożony w
wyszukanie, opracowanie i wykorzystanie religijnych faktów
historycznych do nadania wiarygodności stworzonej historii. Ja
rozumiem, że specyfika gatunku, po jaki eksperymentalnie sięgnął
Mróz tego wymaga, ale czytając byłam trochę przytłoczona
nadmiarem tego wszystkiego. Do tego dochodzi jak dla mnie zbyt
częste cytowanie fragmentów Nowego Testamentu oraz wszelkich
możliwych modlitw. Mimo demonów, po lekturze czuję się uświęcona.
Ta książka jest tak „święta”, że uznawanie jej jako
kontrowersyjną ze względu na motyw Matki Boskiej na okładce wydaje
się być dość absurdalne.
Przedstawiona
historia wciąga, a podczas lektury bardzo chce się dowiedzieć co
będzie dalej. Mróz jak zawsze bardzo dobrze budował napięcie,
sprawiając, że pochłaniałam rozdział za rozdziałem. Mam więc
mieszane uczucia względem „Czarnej Madonny”. Z jednej
strony książka zapewniła mi kilka naprawdę emocjonujących
wieczorów, z drugiej zaś sama historia była trochę jakby
zbyt dziwna. Do tego wszystkiego rozwiązanie
tajemnicy skrywanej w „Czarnej
Madonnie” okazało się
dla mnie zbyt pokrętne. Niby wszystko zostało wytłumaczone,
jednak dla mnie cała historia koniec końców wydaje się być zbyt
przekombinowana. Jak to na Mroza przystało nie brakuje elementu
zaskoczenia. Tym razem zaskoczenie to, zamiast wprawić mnie w
zachwyt sprawiło, że poczułam lekkie uczucie rozczarowania. Z całą
stanowczością powiem, że „Czarna Madonna” nigdy nie będzie
moją ulubioną powieścią. O wiele lepiej Mróz sprawdza się w
innych gatunkach.
PS
I jeszcze jedno: porównywanie Remigiusza Mroza do Kinga, to naprawdę
marketingowy chwyt poniżej pasa. Ze szkodą dla wszystkich.
PPS
Blurb książki kłamie. A tego nie lubię.
Tak coś czułam. Przerost formy nad treścią.
OdpowiedzUsuńMalwina
Myślę, że to najsłabsza książka Mroza. Zmuszałam się aby przeczytać do końca.
OdpowiedzUsuń